czwartek, 17 sierpnia 2017

Część I: Rozdział IV

Lekcja wychowania fizycznego, ostatnia przewidziana na ten dzień, dobiegła końca. Uczniowie rozeszli się do szatni aby wziąć prysznic po ćwiczeniach i przygotować się do opuszczenia szkoły.
- Pospiesz się, musimy złapać Zinę! – rzucił Peter w pośpiechu mijając Neda.
- Dlaczego?
- Bo myślę, że to ona – odpowiedział Peter, wracając się do kolegi. – Widziałeś w jaki sposób rozłożyła Flasha? Dokładnie tak jak… - zawiesił głos, mając nadzieję, że Ned domyśli się o co mu chodziło.
- Nie… To niemożliwe!
- Niby dlaczego? Wiedziała, że ta osoba z nagrania to dziewczyna. Jest doskonale wyćwiczona i pokazała ponownie ten sam ruch. Jeszcze ten jej tekst… Myślę, że to ona i chciała, żebym ja wiedział. A teraz ruchy!
Obaj chłopcy wyszykowali się błyskawicznie i wyszli przed szatnię mając nadzieję, że dziewczyna będzie jeszcze w pobliżu. Szybko dostrzegli ją kierującą się do wyjścia z budynku.
- Peter… - Ned złapał za rękę przyjaciela, zmuszając go, żeby odrobinę zwolnił. – Jeśli to ona, to myślę, że powinieneś iść sam.
- Dlaczego?
- Bo nie wiemy, jakie ma zamiary. Jeśli jest zła, to lepiej, żeby mnie tam nie było. Ty się obronisz, ja nie mam szans. Po co miałbym cię rozpraszać?
Peter popatrzył na swojego przyjaciela czujnie. Miał wrażenie, że Ned wystraszył się, że może zostać skrzywdzony przez Zinę vel Zamaskowaną Dziewczynę. Jak się nad tym zastanowić, istniało takie ryzyko. Jeśli ona faktycznie jest tym, kim Peter myślał, że jest, może faktycznie lepiej by było spotkać się sam na sam i mieć większe pole manewru?
- Dobra – rzucił po chwili. – Ty zostajesz, ja idę. Jak coś bądź pod telefonem. I włącz namierzanie mojej komórki, jak tylko dojdziesz do domu. Tak na wszelki wypadek.
- Jasne. Możemy się umówić, że będziesz do mnie wysyłać SMS co jakiś czas. Będę wtedy wiedział, że wszystko jest ok.
- Zgoda.
Obaj skinęli głową, po czym Peter przyspieszył, żeby dogonić Zinę.
- Hej – rzucił podbiegając do niej. – To twoje zaproszenie nadal aktualne? Moja ciocia wysłała mi wiadomość, że cała sprawa jest nieaktualna i mam wolne popołudnie.
- Super. Ned się nie wybiera?
- Nie, nie może. To jak? Kawa na mieście czy u ciebie?
- Chodźmy do mnie.
Nie zamieniając więcej słowa wyszli z budynku szkoły i skierowali się w stronę najbliższej stacji metra. Czterdzieści minut później znaleźli się w przyjemnej dla oka, mieszkalnej części Queens.
W tej części miasta znajdowały się wiekowe kamienice, poustawiane jedna obok drugiej. Większość z nich podzielona była na mniejsze mieszkania, jednak kilka należało w całości do swoich właścicieli. Zina pewnie kroczyła chodnikiem, mijając kolejne domy, aż zatrzymała się przez budynkiem z białą fasadą i licznymi oknami wychodzącymi na ulicę.
- To tutaj – oznajmiła zadowolona z siebie.
- Ładne miejsce – rzucił Peter. Nie było to specjalnie oryginalne stwierdzenie, jednak nie miał pomysłu na nic lepszego. Dziwny uścisk w żołądku, którzy czuł od końca lekcji, nie chciał go odpuścić.
- Firma taty wynajęła dla niego ten dom – wyjaśniła dziewczyna. – Jeszcze nie zdążyliśmy się urządzić, więc nie spodziewaj się nie wiadomo czego.
Poprowadziła go po schodach do drzwi. Używając klucza otworzyła przejście i zaprosiła swojego gościa do środka.
Przedpokój, w którym się znaleźli był niezwykle duży i bardzo pusty. Poza jedną szafką na buty i wieszakiem na kurtki nie było w nim nic innego.
Peter, zgodnie z zaleceniem Ziny, nie zdejmował butów. Pozwolił poprowadzić się w głąb mieszkania. Kiedy mijali salon, zaciekawiony zajrzał do środka. Poza standardowy zestawem mebli, największą część pomieszczenia zajmowały ustawione w równym rzędzie kartony. Na boku każdego z nich widniał nakreślony czarnym markerem napis „salon”. Obecność kartonów potwierdzała wersję dziewczyny, że nie było wiele czasu, żeby wszystko rozpakować po przeprowadzce.
- Poczekaj tutaj chwilę – poprosiła Zina, kiedy znaleźli się przy schodach.
Patrzył za nią, kiedy podeszła do przejścia, za którym znajdowała się ewidentnie rozległa kuchnia połączona z jadalnią.
- Cathy? Cathy, wróciłam! Mam gościa – zakomunikowała kobiecie, której nie był w stanie dostrzec. - Będziemy na górze. Mogłabyś przynieść coś na ząb?
Nie słyszał odpowiedzi kobiety, jednak po chwili Zina odezwała się ponownie:
- Super, dzięki.
Wróciła na korytarz i poprowadziła go w górę. Minęli jedno piętro i wspięli się na poddasze mieszkalne. Korytarz, na którym się znaleźli był krótki i znajdowała się na nim tylko jedna para drzwi.
Zina podeszła do nich. Przepuściła Petera przodem, po czym zamknęła za nimi wejście.
Znaleźli się w niewielkim, nowocześnie urządzonym saloniku. Meble były proste w jasnym beżowym kolorze. Na drewnianej podłodze leżał wielki puchowy dywan, bezlitośnie przygniatany z jednej strony niewielką ławą i fotelem. Na ścianie, po lewo od wejścia, znajdował się telewizor i zestaw kina domowego. Prawą ścianę zajmowały w większości regały z książkami. Pomiędzy nimi ulokowane były kolejne drzwi, które prowadziły najpewniej do sypialni. Pod oknem, naprzeciwko wejścia, stało duże biurko, na którym znajdował się komputer i porozrzucane swobodnie książki i notatki.
- Rozgość się – zachęciła chłopaka Zina. – Cathy zaraz przyniesie coś do jedzenia.
Chłopak usiadł na kanapie i poczuł się odrobinę onieśmielony. Wiedział od Michelle i Ziny, że ojciec dziewczyny był prawnikiem w OsCorp. Po samym fakcie, że firma ściągnęła go ze swojej filii w Londynie spodziewał się, że musi być on dobry w swoim fachu. Teraz, patrząc na ogrom domu, w którym się znalazł i przestronny apartament należący do jego koleżanki, poczuł się przytłoczony. Panna Mykos ewidentnie pochodziła z rodziny posiadającej bardzo dużą ilość pieniędzy. Nie spodziewał się czegoś takiego. Nie wyglądała na… na bogatą.
Kiedy on kokosił się na kanapie, Zina podeszła do biurka, żeby odstawić swoją torbę z książkami. Przez moment, nie zwracając uwagi na gościa, porządkowała rozrzucone notatki. Czy było tam coś, co chciała ukryć?
Już miał zapytać, co takiego dokładnie robi, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się. W przejściu stanęła drobna kobieta około pięćdziesiątki. W rękach trzymała tacę, na której znajdował się dzbanek z jakimś napojem, dwie szklanki oraz talerz pełen kanapek.
- Dziękuję, Cathy.
Zina przejęła tacę od kobiety. Rozstawiła wszystko na stole po czym usiadła w fotelu, z którego miała świetny widok na siedzącego na kanapie Petera.
- Częstuj się – zachęciła gościa. – Co sądzisz? – zapytała wskazując na pokój. Nie bardzo wiedziała, jak zacząć rozmowę.
- Niezła miejscówka. Mój pokój zmieściłby się tutaj ze dwa razy.
- Tata chciał jakieś mniejsze mieszkanie bliżej centrum – odpowiedziała na niezadane pytanie. – Firma uznała jednak, że tutaj będzie lepiej. Nie wiem czemu tak myśleli. Kiedy jednak dostaje się taki wielki dom na dwie osoby z czego jednej zazwyczaj nie ma, to można się cieszyć przestrzenią. Na co jak na co ale na brak prywatności nie mogę narzekać.
- To chyba dobrze, co?
Peter przez moment myślał o tym, że bardzo chętnie zamieniłby się z Ziną. Gdyby wracał do takiego domu, mógłby na spokojnie wychodzić o każdej porze dnia i nocy nie wzbudzając niepotrzebnego zainteresowania swojej ciotki. Mając do dyspozycji jedynie niewielki pokoik w ich mieszkanku musiał liczyć się z tym, że w każdej chwili ciotka może się zorientować, że nie ma go w domu, chociaż powinien być.
Zina westchnęła i odstawiła szklankę na blat stołu. Przez moment myślał, że uraził ją w jakiś sposób swoim komentarzem, jednak dziewczyna nie wyglądała na zagniewaną. Przyglądała mu się spokojnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczyma.
- To co? Zadasz mi w końcu to pytanie?
Przekrzywiła na bok głowę niczym kot.
Peter wyglądał na zszokowanego, co bardzo ją bawiło. Wyglądał prawie uroczo z odstającymi zawadiacko ciemnymi włosami i tym zdziwieniem malującym się na całkiem przystojnej twarzy. Widziała dokładnie, jak przez chwilę błądzi wzrokiem po pokoju, starając się za wszelką cenę nie złapać jej spojrzenia.
- Daj spokój, Peter. Wiem, że aż cię korci, żeby zapytać.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Naprawdę?
Wychyliła się lekko do przodu i położyła dłoń na dzielącym ich stole. Peter przełknął ślinę, zastanawiając się czy za chwilę nie spróbuje załatwić go tak, jak załatwiła Flasha na ostatnich zajęciach. Zina jednak nie poruszyła się nawet o milimetr. Trwała w bezruchu opierając się o blat stołu. Poruszyło się za to coś innego.
Parker przyglądał się, jak poustawiane na ławie naczynia zaczynają się unosić w górę. Przez moment miał wrażenie, że coś mu się przewidziało, jednak kiedy zamrugał, naczynia dalej wisiały w powietrzu. Trwały tak przez krótką chwilę i powróciły na swoje miejsce.
- Czym ty jesteś? – zapytał, patrząc na Zinę.
- Całkiem udanym wynikiem, całkiem nieudanego eksperymentu – odpowiedziała spokojnie.

Peter potrzebował dłuższej chwili, żeby na spokojnie przetrawić zasłyszaną informację. Nie miał wątpliwości, że dziewczyna chciała, żeby wiedział, kim jest. Nadal nie miał jednak pojęcia, skąd ona wiedziała, że on jest tym kim jest. Bo musiała wiedzieć, prawda? Nie odkryłaby przed nim swojej tajemnicy, jeśli by nie wiedziała.
W sumie, jak o tym pomyśleć, to musiała wykazać się ogromnym zaufaniem do człowieka, którego przecież nie znała. Czyżby oceniała go jako Spider-Mana i uznała, że ktoś taki nie może jej umyślnie zaszkodzić nawet wtedy, kiedy będzie znał jej największy sekret?
- Wiem kim jesteś, Peter. W sumie nie potrzebowałam wiele czasu, żeby to wykombinować – powiedziała ze swojego fotela. – Odkąd tylko wiedziałam, że przeniosę się do Nowego Yorku, chciałam cię znaleźć. No… może nie dokładnie ciebie. Wiesz o co mi chodzi, prawda?
Skinął głową w odpowiedzi.
- Powiedz mi, czym dokładnie jesteś. O co ci chodzi? Czego ode mnie chcesz?
- Dużo pytań i długie odpowiedzi. Mam nadzieję, że masz dużo czasu. Pozwól jednak, że najpierw zadam ci jedno pytanie. Jak stałeś się tym, kim jesteś?
- Ugryzł mnie radioaktywny pająk.
Kiedy wypowiedział to na głos, zdał sobie sprawę z tego, jak idiotycznie to brzmi. Dziewczyna zdawała się jednak przyjąć tę informację do wiadomości i nie wchodziła w zbędne szczegóły.
- Dobra, to może odpowiesz chociaż na jedno z moich pytań? – zasugerował.
- Jak miałam siedem lat brałam udział w wypadku samochodowym. Jechałam z moją mamą. Nie wiem, co dokładnie się stało. Ojciec nie chciał mówić, ja nigdy nie dociekałam. Nie widziałam w tym większego sensu. – Odwróciła na moment twarz w kierunku okna. – Efekt był taki, że po dotarciu do szpitala moja mama zmarła, a ja byłam w potwornym stanie. Lekarze nie dawali mi większych szans. Najlepszy przyjaciel mojej matki pracował wtedy dla OsCorp, podobnie jak ona sama. Zjawił się w szpitalu i podał mi serum. Wiesz…. Odkąd udało się stworzyć Kapitana Amerykę, wszyscy parający się tak zaawansowanymi technologiami z lepszym lub gorszym skutkiem próbowali odtworzyć tę mieszankę, która powołała go do istnienia. Z OsCorp nie było inaczej. Dla nich nad serum pracował doktor Connors. Nie wiem, jak to się stało, że zjawił się wtedy przy mnie. Nie wiem, co spowodowało, że postanowił zaryzykować. Wiem tylko, że podał mi serum, a niewiele później zniknął bez wieści. Mój ojciec nie miał pojęcia, że za mój powrót do zdrowia odpowiedzialny był ktoś inny. Wiesz, ojciec wolał myśleć, ze cała ta sytuacja z moim ozdrowieniem to był nasz mały cud.
Zina przerwała na chwilę i sięgnęła po szklankę. Peter bał się odezwać chociażby słowem. Miał wrażenie, że jego towarzyszka wpadła w dziwny trans i nie chciał jej z niego wytrącić.
- Na początku wszystko było w porządku – kontynuowała swoją opowieść. – Wróciłam do zdrowia, uczyłam się żyć bez matki, ojciec zaczął pracować jeszcze więcej. Ot, sierotka próbuje wrócić do rzeczywistości. – Skrzywiła się nieznacznie po wypowiedzeniu tych słów. Sprawa musiała być dla niej nadal bardzo bolesna, chociaż starała się nie dać tego po sobie poznać, kryjąc się za podszytym złośliwością komentarzem. - Później, kiedy miałam około 12 lat, zaczęły się problemy. Zaczęłam dojrzewać. Nie miałam jednak tego problemu co moje koleżanki. Pryszcze, pierwszy okres, burza hormonów… U mnie, poza standardowym zestawem dojrzewającej nastolatki pojawiło się jeszcze kilka innych rzeczy. Najpierw wyostrzyły mi się zmysły. Później zyskałam poprawiony refleks i zwiększoną siłę. Może nie mogłabym zatrzymać autobusu gołymi rękoma, jednak z samochodem sobie spokojnie poradzę. Na sam koniec znalazło się coś, co kompletnie mnie rozbiło. Okazało się, że poza fizycznymi sprawami pojawiło się też coś… mentalnego. Telekineza to tylko część. W jakimś stopniu jestem też telepatą. Nie wiem, jak to działa. I odpowiadając od razu na kolejne pytanie to nie, nie mogę czytać ludziom w myślach. Ale potrafię na krótką chwilę omamić ich zmysły. Jeśli bardzo się postaram.
- Czy tak właśnie uciekłaś wczoraj? Omamiając nasze zmysły?
- To nie była ucieczka. To było strategiczne wycofanie się na z góry upatrzone pozycje. – Uśmiechnęła się. - Ale tak… Udało mi się sprawić, że przez moment nie widzieliście, a przynajmniej nie widzieliście mnie. Co prawda… - zaśmiała się do siebie. – Co prawda byłam tym tak wykończona, że po dotarciu na dach budynku prawie zemdlałam. Gdybyś wtedy postanowił mnie szukać, nie mogłabym ci uciec.
- Nieźle. I nikt nie wie, że posiadasz takie zdolności? – Peter nie mógł się powstrzymać przed zadaniem kolejnego pytania. – Nikt w OsCorp się nie zorientował, co zrobił ten doktor…
- Connors – pospieszyła z podpowiedzią Zina. – Nikt się nie dowiedział. Z jakiegoś powodu, krótko po tych wydarzeniach, Connors odszedł z pracy i zniknął. Zdobycie informacji o tym, nad czym pracował było trudne i w zasadzie… No, trochę nielegalne. Tego jednak musiałam się dowiedzieć. Connors pracował sam nad serum. Prowadził własne laboratorium i nikt dokładnie nie kontrolował wyników jego pracy. Nikt nie miał szans się zorientować, że jedna dawka serum zniknęła. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, to OsCorp nigdy nie posunęła się do prób na ludziach. Tę wersję serum, którą posiadali, wypróbowali jedynie na zwierzętach. Byłam jedyną i co dziwne udaną próbą kliniczną.
Przez moment milczała.
- Całkiem możliwe jednak, że Connors dokładnie wie, kim się stałam. Jeśli do tej pory nie wiedział, to z pewnością przypuszczał, co się może stać. To od niego dostałam kostium razem z wiadomością, że to był ostatni projekt, nad którym pracowała moja mama, kiedy jeszcze pracowała dla OsCorp.
- Skąd miałby się dowiedzieć?
- Jakaś lala lata w czarnych rajtuzach i klepie bandziorów? Potrzebny był jeden wieczór, żeby internet oszalał. Wcześniej czy później sprawą zainteresują się inne media, a wtedy… Jeśli Connors zobaczy strój, rozpozna go. Będzie wiedział, kto znajduje się po drugiej stronie maski.
- No dobrze, a jak dowiedziałaś się, kim jestem?
- Wiedziałam, że Spider-Man nie może być dużo starszy ode mnie. Zwykle działałeś w Nowym Yorku, a później, zupełnie od czapy Waszyngton? I to w dzień, kiedy odbywał się tam finał olimpiady dla uczniów? Przez przypadek znalazłeś się tam właśnie wtedy i uratowałeś jedną ze szkolnych drużyn? – Pokręciła głową. – To było łatwe. Posiadając takie informacje ustaliłam, że musisz chodzić do liceum, którego drużyna brała udział w olimpiadzie. Daleki strzał? Może, ale jak widać celny. Kiedy dowiedziałam się, że będę chodzić do tej właśnie szkoły, byłam wniebowzięta. Poważnie… Miałam zamiar obserwować uczniów i dowiedzieć się, kto to. Ewentualnie wykluczyć taką możliwość i zacząć szukać inaczej. Sam jednak podłożyłeś mi się jak na srebrnej tacy.
- Jak to?
- Na pierwszych zajęciach zostałam usadzona w przy tym samym stole, który zajmowałeś. Zobaczyłam kartkę z formułą na pajęczą sieć. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Po szkole śledziłam ciebie i Neda. To nie mogło być łatwiejsze! Jeszcze ci goście, którzy postanowili zaatakować twojego przyjaciela! Wszystko złożyło się niemal idealnie. Postanowiłam dać ci kilka podpowiedzi. Jak się zdecydowałeś odwiedzić mnie dzisiaj, to już wiedziałam, że wiesz.
- No ale dlaczego? Dlaczego mnie szukałaś i opowiedziałaś mi o tym wszystkim?
- Bo jestem pewna, że możemy stworzyć świetny zespół i razem zrobić jeszcze więcej niż w pojedynkę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz