Zina
przetarła zaparowane lustro dłonią. Przez moment, z beznamiętnym wyrazem
twarzy, przyglądała się własnemu odbiciu.
Trzy
dni temu, wspólnie z Peterem, zatrzymali ludzi odpowiedzialnych za napad na
bank. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja. Zina miała wrażenie, jakby
wcale nie brała udziału w akcji. Od dłuższego czasu towarzyszyło jej uczucie
poniżenia i zawodu własnymi umiejętnościami.
Kiedy
próbowała zatrzymać samochód zemdlała. Ot, tak zwyczajnie. Prosta czynność,
mogąca okazać się nic nieznaczącą drobnostką w porównaniu do przyszłych
potyczek, kosztowała ją tak wiele wysiłku, że przeciążone ciało odmówiło
posłuszeństwa i w najmniej odpowiednim momencie przestało funkcjonować.
Nie
pamiętała wiele z tego dnia. Wiedziała, że walczyła z rabusiami, że chciała ich
zatrzymać. Pamiętała niebieską furgonetkę. Po tym, jak zaczęła ją gonić,
wszystko zlewało się w jedną, niewyraźną masę. Chłopcy powiedzieli jej
dokładnie, co się stało. Mogła nawet zobaczyć nagranie z całej akcji, jakie
zarejestrował strój Petera. Chłopak dokładnie ją obserwował w momencie, kiedy
zmagała się z przeciwnikami i teraz miała możliwość przeanalizowania swoich
działań klatka po klatce. Sama jednak nie pamiętała wiele.
Obudziła
się we własnym pokoju, w swoim łóżku, do którego została zaniesiona. Możliwe,
że gdyby na tym się skończyło, nie byłaby taka rozżalona całą sprawą. Niestety,
to nie był koniec nieprzyjemności. Czuła się słaba. Jej ciało potrzebowało
całego dnia i dużej ilości energii, zanim była w stanie normalnie funkcjonować.
Nie mówiąc o korzystaniu ze swoich mocy. Nawet jej wyostrzone zmysły zdawały
się stracić na sile. Przez to wszystko, przez prawie dobę, czuła się jak głuchy
ślepiec próbujący przemieszczać się po omacku po nieznanym sobie terenie.
Chciała
się poprawić. Bolała ją świadomość tego, że nawet w małym stopniu nie dorównuje
Peterowi. Nie sądziła wcześniej, że okaże się tak sprawna w walce jak on. On
miał coś, co było niezwykle cenne, a czego jej brakowało – doświadczenie. Nie
przypuszczała jednak, że kiedy przyjdzie do pierwszej poważniejszej akcji,
zawiedzie się tak bardzo na własnych umiejętnościach.
Nie
miała zielonego pojęcia, jak zabrać się do poprawienia swojej sprawności. Nie
miała pojęcia, jak powinna wzmocnić swoje umiejętności i co gorsza, nie miała
nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić ze swoim problemem.
Czuła
się źle.
Odgarnęła
przez ramię mokre włosy. Powinna się szykować na kolejny dzień w szkole. Nie miała jednak najmniejszej
ochoty na spotkanie twarzą w twarz z Peterem. Była pewna, że chłopak uzna ją za
znacznie gorszą od siebie i stanie się dla niego bardziej zawalidrogą niż
pomocniczką, którą tak bardzo chciała się stać.
Kiedy
nachyliła się nad umywalką, zdała sobie sprawę z tego, że białą ceramikę
przyozdabiają czerwone plamy krwi.
Spojrzała
ponownie w lustro i zobaczyła, że po raz kolejny w ciągu ostatnich dni dostała
krwotoku z nosa.
-
Pięknie, po prostu pięknie!
Była
na siebie wściekła.
Peter
stał przed szafą. Chociaż zdawał się przyglądać równo pokładanym na półkach
ubraniom, to myślami był daleko.
Przez
ostatnie dni nieustannie wracał w swojej głowie do wydarzeń mających miejsce
przed bankiem, gdzie wspólnie z Ziną zatrzymali uczestników napadu. No, taka
była przynajmniej wersja oficjalna. Tak naprawdę gdyby nie obecność Ziny, to
pewnie czterech napastników uciekłoby furgonetką. Może udałoby mu się ich
złapać po pogoni przez dużą część miasta, a może nie.
Musiał
przyznać, że moc Ziny zrobiła na nim duże wrażenie. Do tej pory sądził, że
telekineza, o której wspominała Mykos, była jedynie przyjemnym dodatkiem do jej
wszechstronnego treningu i stanowi raptem niewielkie wsparcie. Kiedy jednak
dziewczyna siłą swojego umysłu zatrzymała ważącą kilka ton furgonetkę,
nabierającą rozpędu… Cóż, to nie było byle co.
Wiedział
oczywiście, że ten popis siły nie skończył się dla samej zainteresowanej
najlepiej. W końcu to on musiał zabrać ją z miejsca zdarzenia i dostarczyć do
domu w taki sposób, żeby nikt się nie zorientował, co w zasadzie się wydarzyło.
Sądził jednak, że gdyby dziewczyna częściej korzystała ze swoich niecodziennym
umiejętności, to miałby one szanse się rozwinąć i mogłyby się stać
niebezpieczną bronią.
Pokręcił
głową. Teraz nie powinien myśleć o mocach Ziny. Powinien zastanowić się nad
własnymi umiejętnościami.
Nie
mógł darować sobie tego, co stało się pod bankiem. Musiał przyznać sam przed
sobą, że był przesadnie pewien swoich umiejętności. Spotkanie z wcześniejszym,
znacznie groźniejszym przeciwnikiem, napełniło go wiarą we własne możliwości.
Teraz, przez to, że nie był w stanie dość szybko poradzić sobie z jednym osobnikiem,
reszta przestępców miała szansę na ucieczkę. Szansę tę by najpewniej
wykorzystali, gdyby nie Zina.
Dodatkowo
martwiła go jedna rzecz… Policji udało się aresztować jedynie trzech z pięciu
napastników. Dwójka, która została obezwładniona przy pomocy sieci, jakimś
cudem uciekła z miejsca zbrodni. Peter nie rozumiał, jak to było możliwe. Sieć
powinna wytrzymać znacznie większe przeciążenia i niemożliwym było, żeby ktoś
dysponujący normalną dla zwykłego człowieka siłą wydostał się z niej.
Popełnił
gdzieś błąd? Pomylił recepturę? Przygotowana mieszanka zbyt długo czekała na
użycie i straciła na swoich właściwościach? Rabusie spodziewali się, że
Spider-Man przybędzie na ratunek i powzięli odpowiednie środki ostrożności.
Jezuuu…..! Czy istniały ogólnodostępne środki rozpuszczające pajęczą sieć?
Nie
mógł zrozumieć, co poszło nie tak. To go bardzo niepokoiło.
Cóż,
musiał przyznać, że był zły na siebie.
Szarpnął
najbliższą koszulkę. Niestety przez ogarniającą go złość włożył w to zbyt wiele
siły. Materiał zaczepił się o wystający zawias drzwi. Dźwięk drącego materiału
wypełnił trwającą w pomieszczeniu ciszę.
-
Pięknie, po prostu pięknie.
Był
na siebie wściekły.
Pomiędzy
modelem Gwiazdy Śmierci, miniaturowym Sokołem Milenium, stosem podręczników i
zapasem butelek wody, na biurku znalazło się jeszcze miejsce na jedną,
najważniejszą w tym momencie rzecz – dużego laptopa.
Ned
kręcił się lekko na krześle. To w prawo, to w lewo. Nie zwracał jednak
najmniejszej uwagi na ruchy własnego ciała. Zawsze tak się kręcił, kiedy
skupiał się nad czymś niezwykle mocno.
Teraz
jego uwagę przykuwał ciąg znaków, cyfr i liter widoczny na monitorze.
Różnokolorowe robaczki przesuwały się po czarny ekranie. Skomplikowany system,
do którego próbował się dostać Ned, protestował przed obecnością niepożądanej
osoby. Cho był jednak niestrudzony. Z niemałą wprawą przeskakiwał przez kolejne
cybernetyczne mury stojące mu na drodze.
-
Ned, wstawaj, pora się zbierać! – Przytłumiony głos matki dotarł do niego,
jednak nie zrozumiał żadnych słów. – Ned, słyszałeś?
Co?
O co chodzi?
Zajęło
mu chwilę, nim zorientował się, że nastał nowy dzień, a on całą noc spędził
pochylony nad klawiaturą komputera. Niedobrze. Jeszcze nie udało mu się
osiągnąć celu, a czas, którym dysponował, właśnie niebezpiecznie się skurczył
do absolutnego minimum.
-
Ned! Ned, co z tobą?
-
Już wstaję, mamo! – zawołał na odczepnego.
Szybko,
musiał skończyć, musiał!
Znaki
na ekranie przesunęły się o kilka linijek. Chłopak zamarł patrząc na
wyświetlający się komunikat.
Kiedy
zrozumiał, co się stało, uśmiechnął się pod nosem.
Był
bardzo z siebie zadowolony.
Schodząc
po schodach, Zina zdała sobie sprawę z tego, że ktoś znajduje się w biurze jej
ojca, znajdującym się w głębi długiego korytarza.
Przystanęła
na chwilę, żeby spojrzeć na zegarek. Była siódma rano. Chociaż dla niej samej
taka godzina zdawała się być najbardziej bezbożną porą, jej ojciec zawsze był
rannym ptaszkiem. Kiedy ona wychodziła do szkoły, to on już dano był w biurze i
pracował nad kolejnymi projektami zleconymi mu przez firmę.
Zsunęła
z ramienia torbę, którą miała ze sobą i ruszyła w stronę gabinetu. Chciała się
dowiedzieć, czy to faktycznie jej ojciec znajdował się w pomieszczeniu.
Dodatkowo liczyła, że jeśli to był on, to uda się jej zaspokoić własną
ciekawość w temacie, dlaczego znajdował się jeszcze w domu o tak późnej dla
siebie porze.
Uchyliła
drzwi prowadzące do gabinetu i tak cicho jak mogła rozejrzała się po wnętrzu
pomieszczenia.
Arystion
Mykos właśnie wykładał plik dokumentów na swoje biurko. Po wymiętej koszuli,
którą miał na sobie, lekkim zaroście widocznym na policzkach i workach pod
oczami poznała, że ojciec nie był jeszcze w pracy, gdyż dopiero z niej wrócił.
Zina
przyzwyczaiła się do tego, że jej ojciec spędzał w domu niewiele czasu. Odkąd
jej matka zginęła w wypadku, ojciec pilnował, żeby Zinie niczego nie zabrakło.
Zdawał się jednak zapominać o najważniejszej rzeczy – własnym towarzystwie. Na
początku wracał z biura w bardzo późnych godzinach. Z czasem jednak, kiedy Zina
weszła w wiek nastoletni, długie wieczory przekształciły się w całe noce.
Później jedna noc potrafiła stać się kilkoma dniami.
Kiedy
zastanowiła się nad sprawą dokładniej, zorientowała się, że nie widziała ojca
od prawie czterech dni. Nie, żeby go szukała. Sama była zaabsorbowana własnymi
sprawami. W obecnych okolicznościach nawet cieszyła się, że ma taką swobodę w
działaniu i nikt nie sprawdza dokładnie, co takiego robiła. Cztery dni to jednak
było wyjątkowo długo, nawet jak na nich. Szczególnie, że ojciec nie informował
jej, że będzie nieobecny przez dłuższy czas.
-
Tato – odezwała się, zwracając na siebie jego uwagę.
Mężczyzna
podniósł głowę znad papierów i uśmiechnął się słabo na jej widok.
-
Zina, jejku, jak dawno cię nie widziałem.
Weszła
w głąb pomieszczenia i podeszła do mężczyzny. Pozwoliła, żeby objął ją
ramieniem i przytuliła się do niego ufnie.
- Co
się stało, że tak długo cię nie było?
-
Przepraszam, kochanie. – Zrobił zbolałą minę. – Dwa dni temu dostałem dość
nietypową jak na OsCorp sprawę. Pochłonęła mnie zupełnie. Przepraszam…
Uśmiechnęła
się jedynie lekko w odpowiedzi. Znała swojego ojca na tyle dobrze, że
wiedziała, iż miał wyrzuty sumienia z powodu tego, że był nieobecny przez tyle
czasu. Ba! Zina przypuszczała nawet, że miał wyrzuty sumienia z tego powodu, że
generalnie poświęcał jej mało uwagi. Ona jednak rozumiała doskonale dlaczego
tak się działo. Gdyby miała kiedyś zapomnieć, wystarczyłoby, żeby spojrzała w
lustro.
Wiele
razy chciała mu powiedzieć, że nic nie szkodzi. Chciała mu powiedzieć, żeby nie
zadręczał wyrzutami sumienia, które wyczuwała niemalże za każdym razem, kiedy
byli blisko siebie. Wiedziała, że ją kochał. Wiedziała, że dbał o nią. I
wiedziała, ze to wystarczało, żeby była szczęśliwa na tyle, na ile mogła być.
- Co
to za sprawa, tato?
Nie
była specjalnie zainteresowana tym, co działo się w OsCorp. Miała jednak
nadzieję, że jeśli zwróci uwagę na pracę ojca, to ten przestanie zaprzątać
sobie głową nieprzyjemnymi myślami.
- Krewny
jednej z naszych czołowych inżynierów postanowił napaść na bank. Niestety, nie
wszystko poszło tak, jak się spodziewał. Został aresztowany. On i jego dwóch
równie inteligentnych współpracowników. Norman uznał, że odpowiednim gestem
będzie zapewnienie nieco nieoficjalnego wsparcia naszej pani inżynier i
poprosił mnie, żebym reprezentował jej brata w tej sprawie.
Zina
niemalże poczuła, jak kolejne trybiki w jej głowie zaczynają pracować ze
zdwojoną mocą.
-
Napad na bank? Czy to mieści się w twoich kompetencjach, tato? Zawsze myślałam,
że jesteś głównie człowiekiem od pilnowania papierologii w firmie.
Zaśmiał
się lekko. Zmarszczył nos, dokładnie tym samym gestem, który jego córka
odziedziczyła po nim.
-
Też tak sądziłem – przyznał Arystion. – Jak widać jednak Norman pokłada wiarę,
że jestem w stanie skutecznie zająć się taką sprawą. Ponoć żadna kancelaria w
mieście nie chciała brać udziału w sprawie. W zatrzymacie rabusiów wplątał się
Spider-Man. Ostatnio jest ulubieńcem Nowego Yorku i większość firm obawia się
złej prasy w takim wypadku.
-
Rozumiem, czarny PR i te sprawy. – Pokiwała głową, chcąc sobie dać czas na
przyswojenie wszystkich zasłyszanych informacji. - Mam nadzieję, że sobie
poradzisz i nie będziesz miał przez tę sprawę żadnych problemów.
- Ja
też, dziecko, ja też. – Zamyślił się na chwilę. – A ty przypadkiem nie powinnaś
szykować się do szkoły?
Zina
potwierdziła skinieniem głowy.
- Powinnam.
-
Zatem szykuj się. Już cię tutaj nie ma!
Wiedziała,
że żartował sobie. Kiedy jednak nachylił się, żeby pocałować ją w czubek głowy,
a później wypuścił z uścisku, szybko opuściła pomieszczenie.
Spieszyła
się i to wcale nie do szkoły.
Kiedy
tylko wyszła z kamienicy wyciągnęła telefon i wybrała z pamięci jednej z
numerów.
Ned
poczuł, że jego telefon wibruje w kieszeni spodni. Wyciągając urządzenie,
spodziewał się zobaczyć, że to Peter próbuje się z nim skontaktować. Kiedy
jednak na wyświetlaczu, zamiast wykrzywionej w zabawnym grymasie twarzy
przyjaciela, dostrzegł zdjęcie Ziny, jego serce zabiło szybciej. Domyślał się,
że dziewczyna nie dzwoni do niego na poranną pogawędkę o pogodzie.
-
Coś się stało? - rzucił do słuchawki bez
powitania.
-
Ned, jak dobrze, że odebrałeś. Jesteś już w drodze do szkoły?
Skinął
głową. Po chwili upomniał sam siebie i rzucił:
-
Tak.
-
Słuchaj, dowiedziałam się o czymś nader interesującym. Powiedz, proszę, że
udało się zdobyć te nagrania, o których ostatnio rozmawialiśmy.
-
Mam je – zapewnił szybko. Nie miał pojęcia o jakim problemie mówiła Zina. Nie
podobało mu się jednak jej zdenerwowanie, które wyraźnie wyczuwał w głosie. –
Są na serwerze, tak jak chcieliśmy.
-
Czy jak będziemy w szkole, będzie możliwość, żeby ściągnąć je na nasze
telefony?
-
Tak, jasne. Da się zrobić. Ale czy to nie może poczekać?
-
Nie, jak się okazuje, nie może. Wytłumaczę wam o co chodzi, jak już się
spotkamy w szkole.
Zina
rozłączyła się bez pożegnania.
Kiedy
Ned mocował się z telefonem, który nie chciał posłusznie wrócić do kieszeni,
prawie wpadł na Petera.
-
Coś się stało – zapytał Parker. – Masz minę, jakbyś jakiegoś ducha zobaczył.
-
Zina właśnie do mnie dzwoniła. Ponoć musimy pilnie porozmawiać w jakiejś
sprawie.
Peter
zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia o co chodziło. Nie podobało mu się jednak
zdenerwowanie, które usłyszał w głosie przyjaciela.